Moje próby pogodzenia się z latem nie idą może
najlepiej, ale na pewno całkiem nieźle. Od kilku dni nie dogryzamy już sobie
wzajemnie, nie rzucamy pogardliwych spojrzeń ani nie odwracamy bezczelnie
głowy, gdy mijamy się na ulicy. Panuje między nami raczej coś na kształt zimnej
wojny, choć termometr bezlitośnie obnaża prawdę, iż atmosfera za oknami jest gorąca.
Nie da się ukryć, że to właśnie te piękne, upalne dni były jedną z głównych
przyczyn naszego pojednania.
Rozleniwione
książki na półkach zalotnie puszczają do mnie oko w oczekiwaniu na to, aż zostaną
przeczytane. Gdyby była zima, potrafiłabym bez wahania je zignorować, jednak
teraz jest czerwiec, więc jak mogłabym to zrobić? Och, słoneczne lato, ileż w
Tobie jest uporu! Wyciągasz ziemię siłą spod łaskawej pierzyny śniegów, przyrodę
z bezsilności i apatii. Zaraz przecież gdzieś już to czytałam…
Przeglądam
szybko książki na półkach, szukam na biurku zostawiając wszystko w nieładzie,
aż w końcu oto jest! Ziemia jałowa,
więc otwieram i czytam. Najokrutniejszy
miesiąc to kwiecień. Najokrutniejszy miesiąc to kwiecień! – powtarzam w
myślach. Eliot, nie wiem skądś to wytrzasnął, ale jesteś geniuszem! Wraz z
końcem maja, nieopatrznie oskarżyłam czerwiec, ale czy wiosna nie jest jedynie potulnym
zwiastunem lata? Łagodnym i delikatnym, lecz mimo wszystko jego posłańcem.
Czytam zatem dalej i dalej. Wywodzi / Z nieżywej ziemi łodygi bzu, miesza / Pamięć i pożądanie, podnieca / Gnuśne
korzenie sypiąc ciepły deszcz. Dobrze, jeśli tak musi być, to niech i tak
będzie. To jest lato, to samo od zeszłego roku, to samo od wielu lat. Nadeszło
ze swoimi prawami, bezlitosne i okrutne bierze na mnie odwet, ale ja stawię mu
czoła. Niech trwa!
:3
OdpowiedzUsuń