Wszystko, co
ostatnie, nosi w sobie nieuniknione znamię nostalgii. Ostatni zajazd na Litwie,
ostatni dzień roku szkolnego, ostatnia wizyta w murach liceum, gdzie przez trzy
minione lata rozstrzygały się losy świata, tego malutkiego kieszonkowego świata,
mieszącego się w liścikach ukradkiem podrzucanych sobie przez uczniów w czasie
lekcji, gdy karcące oko nauczyciela spoczywa na tablicy i traci na chwilę
swoją wszechogarniającą moc. Ostatnie słowa rzucone niby od niechcenia w twarz
bliskiej osoby, bo po co te czułości, to
nie czas na ceregiele, chłopaki nie płaczą, a z resztą dziewczyny też nie i
przecież nikt nie wierzy łzom, nikt nie zamierza beczeć, nikt w ogóle nie będzie
tęsknił, tylko błagam nie rozklejaj się… Te jedyne, pożegnalne słowa, jakie
zdąży się powiedzieć, zanim wiatr historii rozdzieli nas nieodwracalnie i może
jeszcze tylko kiedyś zdarzy nam się spotkać w tramwaju i ukłonić sobie
wzajemnie pomrukując cichutko coś na kształt grzecznego „dzień dobry”. Lecz
będzie to tylko wiatr tej błahej jednostkowej historii, zapominającej często,
że wcale nie jest taka duża i ważna, jaka chciałaby być.
Ostatniość nie
jest może w modzie, ale za to wzbudza we mnie nieuzasadnione niczym poczucie dumy. Zrobić coś po raz pierwszy to
zazwyczaj akt męstwa, lecz ileż potrzeba odwagi, by zrobić coś po raz ostatni! Doprawdy
wzięłabym na swoje barki wszystkie początki świata, te mozolne, trudne,
ciągnące się jak guma do żucia powijaki, byle tylko nie musieć nigdy niczego
kończyć! Byleby tylko nie stawiać nigdy kropki nad „i”, nie machać białą
chustką wśród tajonych łez, nie mieć ostatniego słowa. Ach, weźcie sobie te
wszystkie zajęcia ludzie zdecydowani, pewni siebie, nieomylni, wy którzy znacie
dzień i godzinę, wiecie ciut więcej od Sokratesa, Alfy i Omegi tego świata,
weźcie ostatniość w swoje ręce i kończcie to, czego dni zostały już policzone!
Ja zaś, wolna
od paraliżującego tykania zegarów, pójdę cichutko na palcach do ogrodu i
zamieszkam kątem wśród traw. Może użyczą mi chłodu, by kroplą pamięci ukoić napuchniętą od nadmiaru wspomnień głowę.
Muszę się śpieszyć, ostatni dzień maja nie zagościł u mnie dłużej niż jego
kompani, odszedł wraz z zachodem słońca nie przynosząc ze sobą nic nadzwyczajnego, lecz zostawiając po sobie jedynie puste
miejsce, ostatni ślad po tegorocznej wiośnie. Choć nadchodzi czas lata,
zaczynam już tęsknić.
Matko jedyna, to jedna z najpiękniejszych rzeczy jakie kiedykolwiek przeczytałam. :O
OdpowiedzUsuńMasz nieprawdopodobne pióro! :O :) <3
Dziękuję! :) :) Jest mi szalenie miło, że tak myślisz! :*
UsuńOd pierwszego czerwca nieustannie czytam tę notkę i nieustannie się przy niej wzruszam ;u.u;
OdpowiedzUsuń<3
Usuń