Dokonałam niedawno dość szokującego odkrycia. Wychowałam
się wśród zbójeckich ksiąg i strof, więc żeby mnie zszokować potrzeba raczej
niewiele, ale słowo daję, to zjawisko jest naprawdę niezwykłe. Wszystko zaczęło
się jeszcze w czerwcu, lecz uprzytomniłam to sobie dopiero, gdy dostrzegłam, że
liczba godzin w mojej dobie (och, wiem, to zabrzmi absurdalnie!) nie zgadza
się. Z początku uznałam oczywiście, iż to niemożliwe, jednak po wielokrotnych
próbach doliczenia się pożądanego wyniku, wszystko stało się jasne – utknęłam w
czasie. Zdaje sobie sprawę z tego, że moje zdolności matematyczne pozostawiają
wiele do życzenia, co od razu budzić może w Was sceptycyzm, a tym samym podważa
moją wiarygodność, ale tym razem nie mogę się mylić. Utknęłam w czasie na dobre
i nie mam bladego pojęcia, co z tym fantem zrobić.
Jak to wygląda pytacie? Cóż, zacznę może od początku. Któregoś
ciepłego czerwcowego poranka nieopatrznie ucięłam sobie krótką drzemkę w
tramwaju, a obudziłam się we własnym łóżku pośród kwitnącego lata. Narobiło to
w mojej głowie takiego zamętu, że obecnie zdarza mi się mylić jawę ze snem, a
wskazówki moich zegarów poruszają się w dowolnym kierunku zgodnie z własnymi
upodobaniami. Swojemu budzikowi nie życzę zatem śmierci, lecz raczej pokornie
nastawiam każdego wieczoru, licząc na to, że tym razem zrozumie powagę
sytuacji, a ta wygląda dość niefortunnie. Zamykam oczy w środę, by otworzyć je
we wtorek, a gdy sen zmorzy mnie w leniwe niedzielne popołudnie, budzę się
zagubiona pośród czwartkowych spraw, choć doskonale pamiętam, że ta wyliczanka
szła nieco inaczej. Nawet mój kalendarz przestaje sobie radzić, sprawnie liczy
lata, lecz gdy dochodzi do szczegółów, rozkłada bezradnie ręce – gdzieś się
zapodziały wszystkie moje kartki, nie mogę odróżnić piątku od soboty! Najwyraźniej jakiś gałgan płata
mi figle, ale niestety nie pojął, że nie podzielam jego poczucia humoru.
Nie dosypiam, nie dojadam, odmawiam sobie luksusu marnotrawienia godzin, a pomimo
tego coś wciąż mnie omija, wiecznie jestem nie w porę, spóźniona o kilka sekund
lub dni. Chybiam celu nagminnie, jakbym
szukała go w ciemnościach, po omacku. Moje zmysły są skołowane nadmiarem lub
niedomiarem czasu bawiącego się ze mną w kotka i myszkę.
Opisałam wszystko najdokładniej jak tylko umiałam, mam
nadzieję, że może ktoś z Was zna taki przypadek i powie mi, co mam zrobić, gdy
czas sobie tak ze mną pogrywa. Cała jestem już pogubiona, moje dni oświetla
sztuczne światło jarzeniówek i halogenów, a nocami ciepłe promienie słoneczne
łaskoczą skórę. Pory roku nie krążą w moich żyłach, miesiące zapodziały się
wśród zwojów mózgowych, do dwudziestu czterech nie zliczę, choćbym nawet próbowała ze wszystkich sił. Zegarki nastawiam bez powodzenia i nadziei. Czas dla mnie w miejscu przystanął. Nie
znam dnia ani godziny. Oby Bóg je znał.
Pani Pciuch? :>
OdpowiedzUsuń