sobota, 30 sierpnia 2014

Powiem ci coś ważnego




„- No, nie wiem. Dlaczego sądzisz, że w ogóle czegoś się lęka? Jest przecież dorosła, prawda? Dorośli i potwory niczego się nie boją.
- Och, potwory się boją […] Dlatego właśnie są potworami. A co do dorosłych… […] Powiem ci coś ważnego. Wewnątrz dorośli też nie wyglądają jak dorośli. Na zewnątrz są wielcy, bezmyślni i zawsze wiedzą, co robią. W środku wyglądają tak jak zawsze. Jak wtedy gdy byli w twoim wieku. Tak po prawdzie dorośli nie istnieją. Nie ma żadnego na całym wielkim świecie.”
Neil Gaiman Ocean na końcu drogi

sobota, 16 sierpnia 2014

O czasie



Dokonałam niedawno dość szokującego odkrycia. Wychowałam się wśród zbójeckich ksiąg i strof, więc żeby mnie zszokować potrzeba raczej niewiele, ale słowo daję, to zjawisko jest naprawdę niezwykłe. Wszystko zaczęło się jeszcze w czerwcu, lecz uprzytomniłam to sobie dopiero, gdy dostrzegłam, że liczba godzin w mojej dobie (och, wiem, to zabrzmi absurdalnie!) nie zgadza się. Z początku uznałam oczywiście, iż to niemożliwe, jednak po wielokrotnych próbach doliczenia się pożądanego wyniku, wszystko stało się jasne – utknęłam w czasie. Zdaje sobie sprawę z tego, że moje zdolności matematyczne pozostawiają wiele do życzenia, co od razu budzić może w Was sceptycyzm, a tym samym podważa moją wiarygodność, ale tym razem nie mogę się mylić. Utknęłam w czasie na dobre i nie mam bladego pojęcia, co z tym fantem zrobić.
Jak to wygląda pytacie? Cóż, zacznę może od początku. Któregoś ciepłego czerwcowego poranka nieopatrznie ucięłam sobie krótką drzemkę w tramwaju, a obudziłam się we własnym łóżku pośród kwitnącego lata. Narobiło to w mojej głowie takiego zamętu, że obecnie zdarza mi się mylić jawę ze snem, a wskazówki moich zegarów poruszają się w dowolnym kierunku zgodnie z własnymi upodobaniami. Swojemu budzikowi nie życzę zatem śmierci, lecz raczej pokornie nastawiam każdego wieczoru, licząc na to, że tym razem zrozumie powagę sytuacji, a ta wygląda dość niefortunnie. Zamykam oczy w środę, by otworzyć je we wtorek, a gdy sen zmorzy mnie w leniwe niedzielne popołudnie, budzę się zagubiona pośród czwartkowych spraw, choć doskonale pamiętam, że ta wyliczanka szła nieco inaczej. Nawet mój kalendarz przestaje sobie radzić, sprawnie liczy lata, lecz gdy dochodzi do szczegółów, rozkłada bezradnie ręce – gdzieś się zapodziały wszystkie moje kartki, nie mogę odróżnić  piątku od soboty! Najwyraźniej jakiś gałgan płata mi figle, ale niestety nie pojął, że nie podzielam jego poczucia humoru. Nie dosypiam, nie dojadam, odmawiam sobie luksusu marnotrawienia godzin, a pomimo tego coś wciąż mnie omija, wiecznie jestem nie w porę, spóźniona o kilka sekund lub dni.  Chybiam celu nagminnie, jakbym szukała go w ciemnościach, po omacku. Moje zmysły są skołowane nadmiarem lub niedomiarem czasu bawiącego się ze mną w kotka i myszkę.
Opisałam wszystko najdokładniej jak tylko umiałam, mam nadzieję, że może ktoś z Was zna taki przypadek i powie mi, co mam zrobić, gdy czas sobie tak ze mną pogrywa. Cała jestem już pogubiona, moje dni oświetla sztuczne światło jarzeniówek i halogenów, a nocami ciepłe promienie słoneczne łaskoczą skórę. Pory roku nie krążą w moich żyłach, miesiące zapodziały się wśród zwojów mózgowych, do dwudziestu czterech nie zliczę, choćbym nawet próbowała ze wszystkich sił. Zegarki nastawiam bez powodzenia i nadziei. Czas dla mnie w miejscu przystanął. Nie znam dnia ani godziny. Oby Bóg je znał.