sobota, 31 stycznia 2015

Pod wodę



                Zakamarki pamięci nie zachęcają zazwyczaj do odwiedzin. Odpychające, ukryte głęboko w czeluściach podświadomości, jak nieuczęszczana droga w zaroślach, zdają się być ostatnim miejscem we wszechświecie, do którego chciałoby się dotrzeć podczas wieczornego spaceru. Spowite są lepiącą poświatą kurzu i pajęczyn, która choć nie przydaje im uroku ani wdzięku, napełnia odwiedzającego nabożnym lękiem i powagą - uczuciami z rodzaju tych, jakie wzbudzają stare rodzinne pamiątki, wiekowe cmentarze czy budynki pamiętające chwalebne czyny dokonane przez wielkich bohaterów. Półmrok w tym miejscu ma kolor wyblakłego atramentu z sędziwych pamiętników, nie szczypie w oczy, ale nie umożliwia też swobodnego poruszania. Łatwo potknąć się o zapomniane zabawki z dzieciństwa lalki, szklaki, patyki i kamienie, zranić o nie bosą stopę, upaść na brudną podłogę. To najpewniej jedyne tak namacalne przedmioty w tym miejscu, bo próżno szukać tu wyraźnych konturów przeszłości, ostrych krawędzi doświadczeń albo kłujących kantów autopsji.  Tutaj kąty rozcierają się, nikną w mętnej toni, gubiąc ludzką percepcję. Zmysły zawodzą umysł, który złakniony faktów podąża głębiej i głębiej. Pod wodę.

             
Dzięki Neilowi Gaimanowi było mi dane poznać pewnego mężczyznę, który odbył taką wędrówkę do odmętów pamięci. Opowiedział mi o niej. Jakże piękna była to opowieść! Jedna z tych, kiedy w jednej chwili dorosły człowiek okazuje się być istotą tak małą i niedoskonałą, że nie pamięta wydarzeń, które były jego udziałem, nawet pomimo tego, że zaważyły na całym jego jestestwie. To, co usłyszałam, zdało mi się być baśnią, cudowną opowieścią o walce dobra z paskudztwem bezczelnie pałętającym się po tym świecie. I nie tylko tym, niestety. Istnieją bowiem też inne rzeczywistości, będące poza naszą świadomością, które czasem tylko zdołamy dostrzec kątem oka. Są przed nami zakryte, tak jak zakryta jest przed nami istota naszego istnienia – dzieciństwo. Wydarzenia, które najbardziej nas kształtują zbyt szybko oddalają się od nas, stają się niepewne i podobne marom sennym. Mężczyzna, z którym rozmawiałam, powrócił do czasów traum, czasów kiedy wyobcowanie i brak akceptacji odczuwa się inaczej, a centrum wszechświata stanowią cztery mocne ściany rodzinnego domu. To te ściany były milczącymi świadkami uciekających lat naszego życia. Ich nieme oczy widziały, a zamknięte uszy słyszały. Strach pomyśleć, jakie świadectwo by o nas wydały.


            Chłopiec niekoniecznie ma świadomość wagi wydarzeń w jakich uczestniczy. Skupia swoją uwagę na innych elementach, ogląda świat z perspektywy, tej w której wszystko jest możliwe. Kiedy więc spotyka na swojej drodze rodzinę bardziej niesamowitą, niż te, o których może przeczytać w książkach, nie dziwi się. Choć może inaczej – dziwi, ale jest to zadziwienie dziecięce spokojne, bo pomieszane ze zrozumieniem, że tak niesamowite rzeczy się zdarzają. To z pewnością jest jeden z najtrudniejszych etapów jego życia, a to, co go spotkało nigdy się już nie powtórzy. Już zapewne nigdy tak namacalnie nie dotknie on prawdy, prawdy o istocie naszego świata, małego jak ziarnko groszku, które w każdej chwili możemy utracić, nikt już pewnie nigdy tak prawdziwie nie okaże mu czym jest prawdziwa przyjaźń, która nie waha się przed poświęceniem. Lecz wszystko to zniknie w otchłani ludzkiego umysłu, małej dziecięcej główce, która po czterdziestu latach nie będzie już tym samym. Pozostaną tylko nieuchwytne, migotliwe wspomnienia, odczucia uciążliwie domagające się odpowiedzi, lecz niemożliwe do zdefiniowania, zalegające pod twardą kopułą głowy i klejące się do zwojów mózgowych. I pytanie – czy było warto?

piątek, 9 stycznia 2015

Szczęśliwego Nowego Roku!

                Szczęśliwego Nowego Roku! - wykrzyknęli sobie mieszkańcy Ziemi pierwszego stycznia. Szczęśliwego Nowego Roku! – wykrzyknę, więc w ślad za nimi, pomimo tego, że w spóźnionych życzeniach zapewne zawsze jest coś osobliwego i wprawiającego odbiorcę w zakłopotanie, a ja nie chciałam nikogo (po raz kolejny) wpędzać w taki stan. Po raz kolejny nie chciałam i po raz kolejny sobie na to pozwoliłam. Nie pytaj mnie, proszę, co wówczas myślałam, bo nie wiem. Na pewno nie myślałam wtedy o tym by zdążyć, gdyż perspektywa ta była już ode mnie tak daleka, jak daleko odpływa sen od zbudzonego nad ranem. Nie roiłam też sobie, że umknie to surowym ocenom punktualnych i rzetelnych ludzi, ponieważ ich oczom nie umyka nic i w największych nawet ciemnościach dostrzegliby krzywo zapięty guzik. To, co zazwyczaj znajduje się na mojej szyi było cięższe, niż dawniej, cięższe od nadmiaru uciekającego przez palce czasu, opuchnięte od dni, które miast upłynąć (jak im to nakazuje kolej rzeczy), gromadzą się pod czaszką i dają o sobie znać we wszystkie zimowe noce. Pomimo tego myślałam, myślałam intensywnie i z uporem, choć (zabrzmi to śmiesznie) bolała mnie ta praca i nadwyrężała wszystkie maleńkie szare komórki gnieżdżące się w klatce mej głowy.
            I jeśli nie myślałam wówczas o tym, jak wszystko stało się godne politowania i niedorzeczne, jak wszystko wymknęło się tylnymi drzwiami, rozegrało gdzieś za sceną, za opuszczoną kurtyną z daleka od zdezorientowanej widowni, a pozostawiło po sobie jedynie gorzki śmiech niedowierzania, to jedynym, co mogło jeszcze zaprzątać moją głowę były poszukiwania. Szukałam, tak szukałam. Wertowałam strony swoich wspomnień, by znaleźć powód, jakiś jeden jedyny powód, błąd, nierozważny krok, który niósłby ze sobą usprawiedliwienie. Szukałam powodu dla siebie, dla moich przyjaciół, dla rodziny, dla tych, którzy mijają mnie obojętnie i dla tych, którzy mijają mnie z uśmiechem, dla tego taksówkarza, który nie zdołał uchronić mnie przed spóźnieniem, ale chociaż próbował, dla tej bibliotekarki, której będę musiała (nie pierwszy raz) zapłacić ze wstydem karę za przetrzymywanie książek oraz dla tych ludzi stojących rano w kolejce do kas po bilet pociągowy, pomimo tego, że automat działa i wypluwa z siebie takie same bilety, jakie wydaje pani w okienku, no może tylko ciut mniejsze. Szukałam powodu dla każdego i dla nikogo, dla wszechświata i dla antymaterii, dla ludzkości.
Nadal nie mogę sobie przypomnieć na co właściwie się spóźniliśmy ani co było powodem, ale spóźniliśmy się o całe wieki. Dwa tysiące lat oczekiwania. Dobrze, że Pan jeszcze nie odjechał, Panie Boże. Proszę jeszcze poczekać, to już tylko chwilka, niech Pan wybaczy opieszałość.
Co się zaś tyczy bezpośrednio mnie, to na swoje usprawiedliwienie jak zwykle nie mam nic, no chyba, że liczy się rękawiczka zgubiona podczas spaceru uliczką w kolorze błota, zapas zużytych chusteczek w kieszeniach granatowego płaszcza albo znoszone podeszwy przemoczonych butów, bo pogoda ostatnimi czasy składnia chyba tylko do samobójstw. Nie mogłam podnieść się z łóżka, otworzyć siłą sklejonych powiek, a stanie na nogach wydawało się ponad moje siły. Mam pełne kieszenie i puste ręce, niech więc ten rok będzie łaskawszy. Także dla Ciebie, czytelniku.


sobota, 30 sierpnia 2014

Powiem ci coś ważnego




„- No, nie wiem. Dlaczego sądzisz, że w ogóle czegoś się lęka? Jest przecież dorosła, prawda? Dorośli i potwory niczego się nie boją.
- Och, potwory się boją […] Dlatego właśnie są potworami. A co do dorosłych… […] Powiem ci coś ważnego. Wewnątrz dorośli też nie wyglądają jak dorośli. Na zewnątrz są wielcy, bezmyślni i zawsze wiedzą, co robią. W środku wyglądają tak jak zawsze. Jak wtedy gdy byli w twoim wieku. Tak po prawdzie dorośli nie istnieją. Nie ma żadnego na całym wielkim świecie.”
Neil Gaiman Ocean na końcu drogi